Przez tą całą przeprowadzkę,
wszystko stanęło na głowie. Stresogenne sytuacje mnożą się każdej minuty. Chyba
najbardziej stresujący jest fakt, że nie mamy nikogo, kto mógłby nam pomóc. Nie
chodzi tutaj o pomoc materialną, ale zwykłe wsparcie w postaci odwiedzenia nas
i ‘posiedzenia’ z Miśkiem, kiedy my będziemy ładować wszystko do samochodu.
Jesteśmy tylko my i Misiek, znajomi (bo przyjaciółmi ich nazwać nie można) albo
wyjechali na urlop, albo zapytani o pomoc mówią, że ‘nie mogą i bez przesady,
poradzimy sobie sami’.
Ja się denerwuje, że możemy
sobie nie dać rady, a eMek się denerwuje, że ‘przecież on sam poradzi sobie
ze wszystkim!’. Stresy prowadzą nas zazwyczaj w jedno miejsce: kłótnia! Kłócimy
się o śmieszne wręcz pierdoły! Nagle nic nieznaczące rzeczy urastają do rangi nuklearnego
problemu. Nie znoszę tych pretensji, które wypływają w najmniej odpowiedniej
chwili, tych zarzutów, które stawiamy sobie, w nadziei zepchnięcia
odpowiedzialności na ‘to drugie’.
Później oczywiście jest chwila
zadumy i czas na przeprosiny. Właściwie to całe zamieszanie odbieram jako
stratę czasu – a przecież straciliśmy go już tyle, że każda następna chwila
jest na wagę złota, niemalże.
Z drugiej jednak strony, nie wierze w związki,
które się nie kłócą. Nie mówię tutaj o rzucaniu talerzami, a jedynie o
kulturalnej wymianie zdań - owszem czasem bardzo niemiłych zdań, ale jednak
pozbawionych inwektyw. Uważam, że warto czasem poznać ta ‘zdenerwowaną’ stronę
naszego partnera – taki ‘sprawdzian’ jego możliwości zanim postanowicie być już
razem na zawsze. I nie chodzi o wyprowadzanie kogoś z równowagi, z
premedytacją, po to tylko żeby teścik przeprowadzić. Czasem jednak warto – wiem
to z autopsji mojego poprzedniego związku.
Kłótnia może też mieć
działanie oczyszczające – napięta atmosfera, którą można kroić nożem, w
powietrzu czuć zapach nieporozumień. warto przeprowadzić kontrolowaną
‘eksplozję’, po to tylko, żeby nikt nie ucierpiał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz