czwartek, 10 października 2013

Marzenia



Zawsze marzyłam by być eteryczną blondynką o pięknych błękitnych oczach i alabastrowej cerze. Widziałam siebie jako delikatną, smukłą kobietę o włosach niczym jedwab, przechadzającą się po plaży…
Rzeczywistość jest bolesna i zgoła odmienna, mam zielono-szare oczy, piegi, które znikają wraz z odejściem słonecznych dni, włosy wpadające w odcień rudego, choć rude właściwie nie są i ‘słusznych” rozmiarów biodra. Do tego wszystkiego jestem raczej niewysoka – żeby nie powiedzieć mała… Tylko raz usłyszałam, że wyglądałam filigranowo, miałam 17 lat i powiedział mi to…wujek.

Wiele moich marzeń i założeń mija się w podobny sposób z otaczającą mnie rzeczywistością. Marzyłam o rodzinie, a właściwie o szczęśliwym życiu rodzinnym, przepełnionym miłością i spokojem. Dostałam rodzinę, moją małą, własną rodzinę, ale jest ale. Mieszkamy daleko od bliskich i choć byśmy bardzo potrzebowali to nie mamy nawet jak poprosić o pomoc. Nikt nie zostanie z moim synem na chwile, kiedy ja wyjdę po zakupy. Nie możemy liczyć na niedzielny obiad u mamy, czy zwykłą kawę u teściowej. Nasze życie pędzi i przecieka miedzy palcami. Rzadko mamy czas by być razem, więc wychodzi na to, że dostałam coś o czym marzyłam ale nie w okolicznościach o jakich marzyłam.

Całe to miejsce mnie uwiera, mierzi i sprawia, że gorzknieję. Jeśli ktoś mi powie, że system socjalny w UK jest świetny to osobiście napluje mu w oko. Moje dziecko jest w żłobku cały dzień, żebyśmy mogli pracować. Ponad 3/4 mojej wypłaty jest przeznaczane na opłatę za żłobek. Tak, są tańsze żłobki, ale my nie jesteśmy dla nich priorytetem. Kto jest? Samotni rodzice i matki poniżej 18-go roku życia. My jesteśmy na liście rezerwowych (od 2 lat) na 23 miejscu…

Czy warto być uczciwym? Chyba tylko dla własnej satysfakcji, żeby móc powiedzieć że nie oszukujemy państwa, nie bierzemy benefitów i nie udajemy że jestem samotną matką. Nie liczymy na pochwały i uściski dłoni prezesa, jesteśmy uczciwymi ludźmi i to jest dla nas normalny wybór, oczywistość. Czasem jednak odzywa się we mnie cichutki głosik. Głosik, który przypomina mi o oddalającym się marzeniu mieszkania w Polsce. Ten głosik sprawia, że na krótką chwilę w mojej głowie pojawia się myśl ‘i tak tego nikt nie doceni, głupia’.

Nie lubię się nad sobą użalać, wiem że powinnam dziękować za to co mamy, docenić to przez pryzmat tego, że inni mają mniej. Wynajmujemy mieszkanie, ale powinnam być wdzięczna, że mamy prace i możemy to mieszkanie opłacić. Ja jednak chcę więcej! Czy to źle? ‘Wyżej dupy nie podskoczysz’ słyszę od uprzejmych.

Może powinnam przestać marzyć? Żyć dniem dzisiejszym.

niedziela, 11 listopada 2012

Słowa mają moc...



Klepsydra pisała kiedyś tu jak wielką potęgę ma słowo. Słowo wypowiedziane, lub wręcz rzucone z pełną mocą, z zawartymi w nim wszelkimi uczuciami jakie się w nas skumulowały.  

Życie nauczyło mnie ważyć słowa i wypowiadane ‘życzenia’. Z czasem stałam się bardzo ostrożna z obawy, że moje przeczucia zamieniają się w samospełniające się przepowiednie. 

Kiedyś nasi znajomi powiedzieli nam, że spodziewają się potomka, długo starali się o dziecko, wiec pogratulowaliśmy im ze szczerego serca. Bardzo się ucieszyłam, ale w głowie pojawiła się jedna niepokojąca i bardzo uporczywa myśl: ‘ona poroni, nie nacieszy się tym stanem’. Ciąża przebiegała wzorowo do 12 tygodnia, podczas USG okazało się że dziecko było martwe.

Pewna urocza Joanna powiedziała mi jednak, że moje przeczucia podyktowane są intuicją, stąd ich trafność, jak jednak wyjaśnić ‘życzenia’, które znajdują swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? 

Nikomu nie życzę źle i nikogo nie przeklinam, ale mój ex jest żywym dowodem na sprawdzalność moich przepowiedni.

Ex popalał sobie, a żeby nikt nie pomyślał, że ze mnie taka cholera była i nawet papieroska zapalić nie pozwalałam to pragnę już na wstępie wyprostować, że ex palił i papierosy i zielska najróżniejsze. 

Za chwilę usłyszę pochwałę marihuany i tysiące dowodów na to, że jest mniej szkodliwa niż alkohol. W jego przypadku jednak, marihuana działała zarówno uzależniająco jak i wywoływała agresję... a ja zwyczajnie bałam się o własne bezpieczeństwo. 

Próbowałam mu uzmysłowić jakie zmiany to wywołuje, jak bardzo zmieniło to jego zachowanie i postrzeganie świata. On oczywiście twierdził, że to ja mam coś z ‘garem’ i że powinnam zapalić z nim, trochę się wyluzować i zrozumieć dlaczego on to tak kocha. Rzuciłam sobie od niechcenia, że będzie miał kiedyś wypadek przez ‘trawę’, fizycznie ucierpi na paleniu tego świństwa. 

Dwa dni później złamał sobie kość śródstopia. Wchodził po schodach do domu, specjalnie skończył przed czasem pracę żeby zacząć wcześniej weekend i nie musieć dzielić się paleniem z kolegami. Nikt nie wiedział jak to zrobił, stopa wygięła mu się tak, że palcami stopy dotknął kolana. Był to środek lata, wiec nie ma mowy o poślizgnięciu się, schody nie były też mokre… przeznaczenie? 
Gdy przyszłam do domu po pracy i zobaczyłam go z nogą w opatrunku, parsknęłam śmiechem, on miał tylko jedną odpowiedź: ‘czarownica’! 

Kiedyś powiedziałam mu, że nigdy nie zazna prawdziwego szczęścia, ani prawdziwej miłości dopóki mi nie zadośćuczyni, a jeśli już znajdzie sobie młódkę to oskubie go z pieniędzy i zostawi. To były słowa wypowiedziane po jednej z wielu awantur, kiedy usłyszałam od niego kolejne gorzkie stwierdzenia, podkopujące moją samoocenę. 

Pewnie już wiecie co się stało? Tak, tak, po rozstaniu ex znalazł sobie młodą, śliczną dziewczynę. 10 lat różnicy, on facet przed 30-tka, ona dziewczątko przed maturą. Zakochał się i wrócił do Polski. Roztrwonili wszystkie pieniądze jakie miał, wynajął mieszkanie, a kiedy skarbonka pokazała dno, dziewczę go zostawiło.
Próbował też sił w paru innych związkach, drogie prezenty i kolejne pieniądze wpakowane w wyjazdy i próbę zaimponowania wybrance spełzły na niczym. 

Wiem też że chciał się związać z samotną matką, ale miała na tyle przytomny umysł, że nie dała się omamić ładnym słówkom i dostrzegła już na samym początku jego problem z paleniem. 

Nie życzyłam mu źle, nigdy też nikomu nie powiedziałam jak podle mnie traktował, uznałam, że skoro jestem szczęśliwa z eMkiem to nie ma co się babrać w przeszłości. On natomiast nie szczędził mi obrabiania tyłka! Nawet teraz po ponad 3 latach twierdzi, w kręgu wspólnych znajomych, że mieliśmy wyrównane rachunki i że nic nie jest mi winny. Twierdzi, że rzuciłam na niego klątwę i to moja wina, że związek mu się rozsypał. 

Podczas naszego rozstania, przedstawiłam mu wizję jak będzie wyglądać jego przyszłość, niech się modli, bym tym razem nie miała racji…

poniedziałek, 8 października 2012

Rodzinka



Zadziorek ma kuzynkę. Kuzynka jest biedna i przez los wiecznie krzywdzona! Już w dzieciństwie kuzynka wypadała na tle Zadziorka kiepsko. Wszystko wina Zadziorka! Bo ta wredna dziewucha miała nieprzeciętny talent aktorski, wygrywała wszystkie konkursy recytatorskie w mieście! A jej rodzice zapytani o postępy w szkole, zawsze ją chwalili (pewnie na wyrost!), że się stara, że ma wysoką średnia i że szkoła ją wysyła na kolejne konkursy. No to przez grzeczność wszyscy chcieli usłyszeć co to za wiersze Zadziorek recytuje i zapraszali ją na środek! 

A kuzynka? Kuzynka chciała być piosenkarką w przyszłości, o! Chciała też być bukieciarką, bo na działce mieli kwiaty i rodzice jej powiedzieli, że czeka ją kariera. Kuzynka głowy do nauki nie miała, rodzice z nią siedzieli dzień w dzień i to oboje – wiadomo jedyne dziecko, to trzeba pomóc. Może rzeczywiście nie powinni za nią odrabiać tych lekcji, ale nikt jej nie wmówi, że Zadziorkowi tak dobrze szło i nikt jej nie pomagał, ba! kazali iść do pokoju i pomyśleć – pewnie spisywała od kogoś! Albo wszystkim było jej żal, że ma macochę, która nie bardzo jej matkowała więc traktowali Zadziorka inaczej. 

Kuzynka wyszła za mąż, planowali ślub na czerwiec, ale rodzina męża tak strasznie nalegała na szybszy ślub, no to na co mieli czekać? Przyśpieszyli weselicho na ponad 100 osób o całe 3 miesiące. Nie, nie rok i trzy miesiące, tylko całe 3 miesiące! Jak? No co, zaciążyła to trzeba było wydać kuzynkę za mąż, nie to co ta Zadziorek! Czekali po narodzinach dziecka prawie dwa lata! W dodatku jakieś marne przyjęcie wyprawili dla rodziny na 6 godzin! Tak, 6 godzin – czas limitowany! Nawet orkiestry nie było, tylko DJ i nie na sali działkowej, tylko w takiej co to można przyjęcie sobie zorganizować już z jedzeniem. Kuzynce koszt wesela pokryli rodzice, a Zadziorek że niby sama z tym swoim mKiem za wszystko zapłacili. Przecież im się powodzi, to co mieli nie zapłacić?! Mieszkają za granicą to ich stać do diabła! Przecież oni tam na kasie śpią, a wszystko okrojone takie mieli, ponoć kieckę kupiła na allegro – używaną! Kuzynka to sobie u krawcowej szyła i nie dlatego, że ślub brała w 6 miesiącu ciąży, tylko dlatego że było ją stać! Niby wszyscy zachwalali i się zachwycali jak to wszystko na Zadziorkowym ślubie ze sobą było zgrane i jak szczęśliwą rodziną są, ale co ludzie innego mieli powiedzieć? Nikt prawdy nie powie, ale kuzynka swoje wie!

Kuzynka nie jest zazdrosna, o nie! Zadziorkowi się lepiej wiedzie i to jest fakt! Kuzynka ma dom, postawiony przez teściów, dwie zdrowe córki, pracę, męża który też pracuje, teściową i matkę (o babci nie wspomnimy), które pilnują jej dzieci, gotują, nawet grosza dołożą jak zabraknie, a Zadziorek? Zadziorek mieszka za granicą, wynajmuje mieszkanie, płaci krocie za żłobek, nie ma wsparcia rodziny, nie widzi się z mężem bo maja inne dni wolne, ale kto im tam każe siedzieć? No przecież jak tam jest tak źle, to niech przyjadą do Polski. Mieszkania nie mają? A co to za problem mieszkają w kraju gdzie pieniądze rosną na drzewach, niech pozbierają i przywiozą do Polski!

Babcia przepisała mieszkanie na Zadziorka, ponoć 24 lata temu przepisała, ale Kuzynka nie wierzy w te bzdury! Dlaczego Zadziorek ma dostać coś za darmo? A że Kuzynka ma ten swój dom za darmo i mieszkanie po matce dostanie i ziemie po ojcu odziedziczyła, to już niczyja sprawa! Kuzynka żąda podziału sprawiedliwego! Babcia ma kawalerkę i za dużo do podziału nie będzie, ale dlaczego to właśnie Zadziorek ma dostać mieszkanie?! Obłowi się, jak by jej mało było. Wyremontowała babci to mieszkanie? Wielkie mi co! Przecież każdy mógł to zrobić, a że Zadziorek wzięła tydzień urlopu i cały poświeciła na to mieszkanie to już jej sprawa, nikt jej nie kazał, mieszkanie nie było malowane ponad 20 lat to jeszcze te kilka by się babcia przemęczyła!

Kuzynka wie co mówi, bo widziała! Zadziorek zakupy robi przez Internet! Ponoć taniej ich to wychodzi – Kuzynka nie jest w ciemię bita, jak w Polsce to jest takie drogie to tam też pewnie takie jest. Nawet już nie ważne te zakupy, Zadziorek kupuje prezenty córkom Kuzynki, zawsze jak kupuje coś młodszej z nich, która jest jej córką chrzestną to kupuje też tej starszej – taka pokazówka! Nie to nie dlatego, że starszej może być przykro, nie ona ma kasę to ją wydaje. 

Kuzynka może tak w nieskończoność ale teraz nie może, bo musi na działkę jechać – kiedyś przy okazji opowie jak to było na tym wyjeździe u Zadziorka.

niedziela, 8 kwietnia 2012

I ślubuje Ci...

Życie po przeprowadzce powoli zaczęło wracać do normy.
Misiek poszedł do żłobka i choć nie obyło się bez przygód, to napisze o tym innym razem.
Ja wróciłam do pracy, dzięki czemu mogłam zrezygnować z kawy, gdyż ‘Pan wiecznie szczęśliwy’ skutecznie podnosi mi ciśnienie.
Wydarzenia miały jednak już niebawem przybrać na sile…

Pewnego mroźnego listopadowego dnia, zadzwonił do mnie Roman.

-          Zadzior w sobotę bierzemy ślub z Ruska.
-         
-          Nie będzie żadnego wesela, ani nic bo kasy nie mamy, ale przejdziemy się do baru na drinka.
-          …ok…
-          Ślub będzie o 12:00 w tym samym urzędzie, w którym składaliśmy papiery. Przyjdziesz?
-          Szczerze? To nie wiem. Musze napisać pracę i w sobotę mam spotkanie z moim promotorem.
-          O k%$*#, to niedobrze bo wiesz ja będę tłumacza potrzebował.
-          To rzeczywiście masz problem.
Powiedziałam nieco poirytowana.
Ja rozumiem, ze języka nie zna (pomijając fakt, ze mieszka tutaj już ponad 10 lat), ze musi prosić o pomoc, ale gdzie do cholery był jak my potrzebowaliśmy pomocy i grzecznie o taka prosiliśmy. Oczywiście pomagam ludziom nie oczekując nic w zamian, ale nie dam się wykorzystywać!
-          Zadzior jak byś mogła to proszę Cie przyjdź, wiesz, ja coś tam rozumiem ale nie wszystko.
-          Ok pomyślę, ale nie obiecuje.
Grzecznie odpowiedziałam i z inwektywa na ustach skończyłam rozmowę.
Gdyby nie rozmowa z Sylwia, która usilnie mnie przekonywała, nigdzie bym nie poszła. Nie wiem gdzie ta dziewczyna znajduje sile do tego wszystkiego. Wciąż o niego dba, jak nie sama to za pośrednictwem kogoś. Z jednej strony ja podziwiam, bo mnie nie stać na takie miłosierdzie, a na miłosierdzie względem mojego exa to nigdy mnie stać nie będzie, z drugiej jednak ogarnia mnie wściekłość na sama myśl, że ona wciąż mu pomaga. Nie mnie oceniać.

eMek w pracy wiec poszłam tam z Miśkiem. Przyszłam nieco wcześniej, bo trzeba było podpisać papiery – zobowiązanie, że słowo w słowo przetłumaczę, nic nie zmienię i nie zataję… doprawdy ja?
Roman wyglądał jak ruska mafia w swoich wężowych mokasynach i dziwnie połyskującej marynarce. Ruska z kolei miała na sobie iście sylwestrową kieckę. Jej światkiem i tłumaczem był kolega Romana.
Łącznie z Miśkiem było 5 osób w tym para młoda… jak na liczbę gości, do których Roman zadzwonił I zaprosił, był to kiepski wynik, ale powiedzmy ze liczy się jakość, a nie ilość :)
Punkt dwunasta miła pani urzędniczka otworzyła nam drzwi do Sali Ślubów.
Sala Ślubów – szumnie powiedziane, mała klitka z 4 krzesełkami i biurkiem…

Pani urzędniczka trzymając w reku tajemną księgę zaczęła odczytywać słowa przysięgi dla Ruskiej. Kolega Romana bardzo pobieżnie przetłumaczył na łamany rosyjski słowa przysięgi a Roman zamiast obrączki dostał na palec sygnet…
Przyszedł czas na Romana, urzędniczka zapytała czy ma obrączkę, Roman z uśmiechem sięgnął do kieszeni i zamarł. Sięgnął do drugiej i przestał się uśmiechać. Sprawdził spodnie i wewnętrzne kieszenie marynarki, jeszcze raz spodnie i marynarkę.
-          Nie mam!
Panika w oczach Romana sprawiła, że wszyscy, włączając panią urzędniczkę, zaczęli się poklepywać po kieszeniach w poszukiwaniu obrączki.
Ku mojemu i zebranych zdziwieniu wyciągnęłam z kieszeni kurtki srebrne pudełeczko...tak, tak TO przeklęte srebrne pudełeczko!
Podałam je Ruskiej mówiąc

- Sprawdź czy pasuje.

Ruska otworzyła je, wyciągnęła pierścionek i założyła na palec, leżał jak na nią robiony.

- Dziękuję, ale czy ja na pewno mogę?
- Jasne, już mi się nie przyda.

- To może wróćmy do ceremonii.

Niecierpliwie pogoniła nas urzędniczka, podniosła księgę i zawiesiła głos, żeby Ruska miała czas na zdjęcie pierścionka. Niestety Ruska już nie zdążyła.  Do pokoiku wpadło 5 rosłych facetów, ubranych w kamizelki kuloodporne i bojówki. Przy paskach mieli kajdanki, bron i coś jeszcze co wyglądało jak palka. Zaskoczenie było tak duże, ze nikt nawet nie wydusił z siebie słowa, o dziwo Misiek tez milczał z otwarta buzia.
Panowie zgrabnie odgrodzili Ruska od reszty zebranych i w trybie natychmiastowym ją wylegitymowali. Wszystko w języku rosyjskim by uniknąć wszelkich niejasności. Przekazali tez w tzw. ‘miedzyczasie’ jakieś dokumenty urzędniczce.
Roman oprzytomniał i zaczął nerwowo wykrzykiwać słowa, bez żadnego ładu i składu. Chyba tylko ja zachowałam zimną krew na tyle by zadać im konkretne pytania.

- Przepraszam, ale na jakiej podstawie Panowie zakłócają ceremonie ślubu i legitymują tą kobietę?
- Ta Pani jest w kraju nielegalnie, jej wiza wygasła dwa tygodnie temu, nie ma pozwolenia na prace i podejrzewamy próbę zawarcia fikcyjnego ślubu w celu uzyskania obywatelstwa.
- Co on mówi?!
Krzyczał Roman.
 - Proszę przetłumaczyć temu Panu.
Czystą polszczyzna poinstruował mnie jeden z panów.
Przetłumaczyłam, wyjaśniłam i na tym zakończyła się moja rola, gdyż resztę dialogu Roman mógł swobodnie prowadzić sam w ojczystym języku. Zaczął się odgrażać i używać inwektyw co zaowocowało zatrzymaniem również jego do wyjaśnienia.
Zabrali i Ruska i Romana. Tłumacz Ruskiej w niewyjaśnionych okolicznościach rozpłynął się w powietrzu, a w pokoju zostałam tylko ja i urzędniczka.
Spojrzała na mnie i nieoczekiwanie powiedziała
- Ona zabrała Twój pierścionek? To był Twój pierścionek prawda?
- Tak, ale może nawet lepiej, to był pechowy pierścionek. Sama widzisz, założyła go na rękę i już jej się posypały plany.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, może tak miało być.

Odparła urzędniczka i zaczęła porządkować swoje biurko.

- Czasem to co wydaje nam się końcem świata, jest dopiero jego początkiem.
Dodała.
Zabrałam Miśka, grzecznie się z nią pożegnałam i wyszłam. Pogoda jak na jesień była piękna. Słońce, kolory, przyjemny gwar miasta...i nagle mnie olśniło. Urzędniczka miała racje! Ten pierścionek ocalił mnie przed popełnieniem największej bzdury mojego życia, a teraz ocalił Ruska!

sobota, 10 marca 2012

Syndrom Sztokholmski


Kiedy ponad 6 lat temu tutaj przyjechałam poznałam pewną parę. Ona dziewczyna 27 lat po finansach z tytułem magistra w kieszeni. On Facet przed 50, alkoholik z bagażem doświadczeń i alimentami. Ona po kolejnej awanturze z szefową postanowiła coś w swoim życiu zmienić i wyjechać, podszlifować język, poznać nowych ludzi, być może znaleźć miłość swojego życia. On od lat żył na walizkach, pojechał tam gdzie kogoś znał i gdzie mógł zarobić.
Poznali się i zakochali podczas jednej z Jego ‘odtrutek’, przez które musiał przejść po tygodniu picia. Dla Niej był to pierwszy poważny związek, dla Niego ostoja i młodość, której potrzebował.
Byli ze sobą 8 lat. Zaliczali wzloty i upadki. On mógł na Nią liczyć, Ona bardzo chciała móc na Niego liczyć. Dzięki Niej odbił się od dna, miał pracę i motywację. Za każdym razem wyciągała go z dołka, pomagała, opiekowała się i dbała o Niego. Ona wycierpiała więcej niż powinna, wybaczała niewybaczalne, była siłą napędową i mózgiem. Kupiła w swojej miejscowości mieszkanie z myślą o ich wspólnej starości. Myślała o stabilizacji, marzyła o dzieciach. On zapoznał się z internetem i jego ogromnymi możliwościami. Logował się na portalach randkowych, tłumacząc że tylko rozmawia i ogląda, a przecież to nie zdrada. Przymykała oczy na te jego ‘potrzeby’.
Ona zaczęła dostrzegać, że to nie jest facet dla Niej, a mimo to nie odeszła od niego, miała nadzieję, że się zmieni. On bardziej wsiąkł w randki i poznał kogoś, oczywiście nie podał swojego prawdziwego wieku, bo 45 lat brzmi lepiej niż 50. Kupił sobie swojego laptopa, by móc rozmawiać i pisać bez Jej wiedzy…zapomniał jedynie, że jego komputerowa wiedza ogranicza się do umiejętności odpalenia przeglądarki…więc Ona i tak wiedziała co i jak robi.
Postanowili się rozstać Ona pozwoliła Jemu zadecydować co chce zrobić, a On się wyprowadził i powiedział, że wszystko się wyjaśni w przeciągu miesiąca. Po co był mu ten miesiąc? Na przemyślenia? Nie. Na wyjazd do Rosji i sprawdzenie czy panna, którą poznał będzie go chciała jak zobaczy go na żywo, no i oczywiście czy On będzie chciał ją. Pojechał, wrócił i definitywnie powiedział, że to koniec.
Ona chciała się zachować dojrzale, nie zrywać z Nim kontaktu, utrzymać przyjaźń, chciała być pewna, że On się nie stoczy. A może nie widziała życia bez Niego i bała się zerwać wszystkie kontakty?
Dwa miesiące po Jego wizycie w Rosji, Ruska przyjechała do Niego. Wiza turystyczna na 6 miesięcy i początek ciąży miał jej zapewnić odmianę życiowego statusu i zachodnią kulturę na zawsze. Oczywiście Ruska zrobiła to tylko z miłości, nie żeby się wyrwać z domu, czy coś, w końcu ona ma lat 28 a On ponad 50! To musi być gorąca i piękna miłość, która rozkwitła podczas miesiąca pogawędek przez internet i Jego tygodniowego pobytu w Rosji.
Mimo Ruskiej pod dachem Ona nie traciła z Nim kontaktu, podświadomie licząc że może dzięki temu łatwiej Jej będzie przejść nad tym rozstaniem do porządku dziennego. On nic Jej nie mówił ze Ruska jest w ciąży, przecież nie był Jej nic winien i ‘nie róbmy scen, bądźmy dorośli, przecież Jej nie będzie przykro jak on Jej to powie jako ostatniej’. Powiedział za to wszystkim, obdzwonił nawet tych, z którymi nie utrzymuje kontaktu. Ona dowiedziała się od ich wspólnego znajomego, ‘wiedziała, że tak będzie’.
On postanowił, razem z Ruska, że wezmą ślub – z miłości oczywiście, a nie dlatego że ona może tu tylko 6 miesięcy być.
W międzyczasie On zaczął pić – jeden z tych korków w które wpada średnio co 6 miesięcy, a może jakaś szokująca wiadomość? Jaka? No może Ruska stwierdziła, że dziecka mieć nie chce i że musi najpierw zarobić pieniądze. Ruska była nieco zaskoczona obrotem sprawy, nagle zrozumiała, że księciem to On nie jest a lodówka będzie pusta za kilka dni, no i kto zapłaci za aborcje? Przecież Ruska tutaj nie zarabia, składek nie płaci wiec i opieka medyczna należy jej się w nieco okrojonym zakresie.
On poprosił Ją, żeby pogadała z Ruską na ten temat, żeby może przekonała do pozostania w ciąży. Ona jak zwykle widząc stan w jakim się znalazł, kolejny raz ulitowała się i mu pomogła. Ruska zdania nie zmieniła, bo przecież ciąża miała być tylko jej ‘paszportem’ i aborcja była wliczona w rachunek zysków i strat.
On jak zwykle wyszedł z ‘korka’ dzięki Niej. Ruska aborcji dokonała i radośnie czeka na ślub. On odetchnął nieco, bo przecież dziecko oznacza odpowiedzialność. Ona wciąż mu pomaga we wszystkim zamykając się na innych, normalnych i noszących ją na rękach facetów.
Z obojgiem utrzymuje kontakt i choć brzydzę się tym jak Roman potraktował Sylwię to nie chcę urywać znajomości skoro sama Sylwia nie chce jej z nim zerwać.
P.s.
Nie jestem przeciwnikiem aborcji, uważam że każda kobieta powinna móc podjąć własną decyzję.