niedziela, 8 kwietnia 2012

I ślubuje Ci...

Życie po przeprowadzce powoli zaczęło wracać do normy.
Misiek poszedł do żłobka i choć nie obyło się bez przygód, to napisze o tym innym razem.
Ja wróciłam do pracy, dzięki czemu mogłam zrezygnować z kawy, gdyż ‘Pan wiecznie szczęśliwy’ skutecznie podnosi mi ciśnienie.
Wydarzenia miały jednak już niebawem przybrać na sile…

Pewnego mroźnego listopadowego dnia, zadzwonił do mnie Roman.

-          Zadzior w sobotę bierzemy ślub z Ruska.
-         
-          Nie będzie żadnego wesela, ani nic bo kasy nie mamy, ale przejdziemy się do baru na drinka.
-          …ok…
-          Ślub będzie o 12:00 w tym samym urzędzie, w którym składaliśmy papiery. Przyjdziesz?
-          Szczerze? To nie wiem. Musze napisać pracę i w sobotę mam spotkanie z moim promotorem.
-          O k%$*#, to niedobrze bo wiesz ja będę tłumacza potrzebował.
-          To rzeczywiście masz problem.
Powiedziałam nieco poirytowana.
Ja rozumiem, ze języka nie zna (pomijając fakt, ze mieszka tutaj już ponad 10 lat), ze musi prosić o pomoc, ale gdzie do cholery był jak my potrzebowaliśmy pomocy i grzecznie o taka prosiliśmy. Oczywiście pomagam ludziom nie oczekując nic w zamian, ale nie dam się wykorzystywać!
-          Zadzior jak byś mogła to proszę Cie przyjdź, wiesz, ja coś tam rozumiem ale nie wszystko.
-          Ok pomyślę, ale nie obiecuje.
Grzecznie odpowiedziałam i z inwektywa na ustach skończyłam rozmowę.
Gdyby nie rozmowa z Sylwia, która usilnie mnie przekonywała, nigdzie bym nie poszła. Nie wiem gdzie ta dziewczyna znajduje sile do tego wszystkiego. Wciąż o niego dba, jak nie sama to za pośrednictwem kogoś. Z jednej strony ja podziwiam, bo mnie nie stać na takie miłosierdzie, a na miłosierdzie względem mojego exa to nigdy mnie stać nie będzie, z drugiej jednak ogarnia mnie wściekłość na sama myśl, że ona wciąż mu pomaga. Nie mnie oceniać.

eMek w pracy wiec poszłam tam z Miśkiem. Przyszłam nieco wcześniej, bo trzeba było podpisać papiery – zobowiązanie, że słowo w słowo przetłumaczę, nic nie zmienię i nie zataję… doprawdy ja?
Roman wyglądał jak ruska mafia w swoich wężowych mokasynach i dziwnie połyskującej marynarce. Ruska z kolei miała na sobie iście sylwestrową kieckę. Jej światkiem i tłumaczem był kolega Romana.
Łącznie z Miśkiem było 5 osób w tym para młoda… jak na liczbę gości, do których Roman zadzwonił I zaprosił, był to kiepski wynik, ale powiedzmy ze liczy się jakość, a nie ilość :)
Punkt dwunasta miła pani urzędniczka otworzyła nam drzwi do Sali Ślubów.
Sala Ślubów – szumnie powiedziane, mała klitka z 4 krzesełkami i biurkiem…

Pani urzędniczka trzymając w reku tajemną księgę zaczęła odczytywać słowa przysięgi dla Ruskiej. Kolega Romana bardzo pobieżnie przetłumaczył na łamany rosyjski słowa przysięgi a Roman zamiast obrączki dostał na palec sygnet…
Przyszedł czas na Romana, urzędniczka zapytała czy ma obrączkę, Roman z uśmiechem sięgnął do kieszeni i zamarł. Sięgnął do drugiej i przestał się uśmiechać. Sprawdził spodnie i wewnętrzne kieszenie marynarki, jeszcze raz spodnie i marynarkę.
-          Nie mam!
Panika w oczach Romana sprawiła, że wszyscy, włączając panią urzędniczkę, zaczęli się poklepywać po kieszeniach w poszukiwaniu obrączki.
Ku mojemu i zebranych zdziwieniu wyciągnęłam z kieszeni kurtki srebrne pudełeczko...tak, tak TO przeklęte srebrne pudełeczko!
Podałam je Ruskiej mówiąc

- Sprawdź czy pasuje.

Ruska otworzyła je, wyciągnęła pierścionek i założyła na palec, leżał jak na nią robiony.

- Dziękuję, ale czy ja na pewno mogę?
- Jasne, już mi się nie przyda.

- To może wróćmy do ceremonii.

Niecierpliwie pogoniła nas urzędniczka, podniosła księgę i zawiesiła głos, żeby Ruska miała czas na zdjęcie pierścionka. Niestety Ruska już nie zdążyła.  Do pokoiku wpadło 5 rosłych facetów, ubranych w kamizelki kuloodporne i bojówki. Przy paskach mieli kajdanki, bron i coś jeszcze co wyglądało jak palka. Zaskoczenie było tak duże, ze nikt nawet nie wydusił z siebie słowa, o dziwo Misiek tez milczał z otwarta buzia.
Panowie zgrabnie odgrodzili Ruska od reszty zebranych i w trybie natychmiastowym ją wylegitymowali. Wszystko w języku rosyjskim by uniknąć wszelkich niejasności. Przekazali tez w tzw. ‘miedzyczasie’ jakieś dokumenty urzędniczce.
Roman oprzytomniał i zaczął nerwowo wykrzykiwać słowa, bez żadnego ładu i składu. Chyba tylko ja zachowałam zimną krew na tyle by zadać im konkretne pytania.

- Przepraszam, ale na jakiej podstawie Panowie zakłócają ceremonie ślubu i legitymują tą kobietę?
- Ta Pani jest w kraju nielegalnie, jej wiza wygasła dwa tygodnie temu, nie ma pozwolenia na prace i podejrzewamy próbę zawarcia fikcyjnego ślubu w celu uzyskania obywatelstwa.
- Co on mówi?!
Krzyczał Roman.
 - Proszę przetłumaczyć temu Panu.
Czystą polszczyzna poinstruował mnie jeden z panów.
Przetłumaczyłam, wyjaśniłam i na tym zakończyła się moja rola, gdyż resztę dialogu Roman mógł swobodnie prowadzić sam w ojczystym języku. Zaczął się odgrażać i używać inwektyw co zaowocowało zatrzymaniem również jego do wyjaśnienia.
Zabrali i Ruska i Romana. Tłumacz Ruskiej w niewyjaśnionych okolicznościach rozpłynął się w powietrzu, a w pokoju zostałam tylko ja i urzędniczka.
Spojrzała na mnie i nieoczekiwanie powiedziała
- Ona zabrała Twój pierścionek? To był Twój pierścionek prawda?
- Tak, ale może nawet lepiej, to był pechowy pierścionek. Sama widzisz, założyła go na rękę i już jej się posypały plany.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, może tak miało być.

Odparła urzędniczka i zaczęła porządkować swoje biurko.

- Czasem to co wydaje nam się końcem świata, jest dopiero jego początkiem.
Dodała.
Zabrałam Miśka, grzecznie się z nią pożegnałam i wyszłam. Pogoda jak na jesień była piękna. Słońce, kolory, przyjemny gwar miasta...i nagle mnie olśniło. Urzędniczka miała racje! Ten pierścionek ocalił mnie przed popełnieniem największej bzdury mojego życia, a teraz ocalił Ruska!